Wędrowna majówka z psami w zimowych Karkonoszach wiosną. [dużo zdjęć]
18:56:00
O tym, że tegoroczną majówkę spędzimy w górach wiadomo było
już w lutym, ale jak to w życiu bywa, kilka dni przed okazało się, że Ruda
nieświadomie nie dopięła ostatecznie tematu noclegu. Skoro nie było jednego
stałego miejsca, gdzie byśmy wracali po każdej wędrówce, pojawił się pomysł, by
cały wyjazd był jedną wielką wędrówką. Żeby mieć więcej motywacji do chodzenia
postanowiliśmy rozpocząć zabawę w zdobywanie szczytów górskich. Z pomocą
przyszedł wujek gogle, bo była za mało czasu na poszukiwanie kogoś ze stosowną
wiedzą. W ten sposób trafiliśmy na Klub Zdobywców Koron GórskichRzeczypospolitej Polskiej i Klub Zdobywców Korony Gór Polski. Skoro
postanowione zostało,
że będziemy zbierać pieczątki, dorzuciliśmy jeszcze GOT PTTK, w końcu jak szaleć to na całego.
że będziemy zbierać pieczątki, dorzuciliśmy jeszcze GOT PTTK, w końcu jak szaleć to na całego.
Pakowanie tym razem zajęło odrobinę więcej czasu, bo wiadomo
podczas wędrówki każdy dodatkowy gram ma znaczenie. W tym momencie zakręcenie
Rudej znów o sobie przypomniało. Karma psia się skończyła, kolejna nie została
zamówiona. Awarię dosłownie 30 min przed wyjazdem udało się zażegnać dzięki Zamarra Zoo, w którym od ręki można dostać idealną na wyjazdy karmę w porcjach
Alpha Spirit.
Jak widać psie rzeczy zajmują najwięcej miejsca :) |
Wyjechaliśmy tak, by spokojnym tempem dotrzeć do Karpacza nad ranem, aby po dojechaniu zdążyć się jeszcze kimnąć w aucie. Tak też się stało, później szybka toaleta na stacji paliw posiobus zacumował na parkingu, a my punkt 8:30 byliśmy już w busie jadącym w kierunku Przełęczy Okraj.
Bus jadący przez Przełęcz Okraj, aż do Pec pod Śnieżką |
Zanim rozpoczęliśmy wędrówkę, odwiedziliśmy Schronisko PTTK "Na przełęczy Okraj" w celu naładowania akumulatorów podczas śniadania. Zapas burgerów buraczanych i warzywnych z jarmużem, to był genialny pomysł i wiem, że będą na wyposażeniu chyba podczas każdego wyjazdu.
Pierwszym celem był szczyt Łysocina. Szlak, którym szliśmy
był praktycznie pusty, dopiero w drodze powrotnej spotykaliśmy pojedyncze
osoby. Śniegu było więcej niż podczas naszych górskich spacerów
w lutym.
w lutym.
Pierwszy punkt to była łatwizna. Zdjęcie potwierdzające
zrobione, ponieważ dziurkacz był uszkodzony
i można wracać. Ponieważ w samym schronisku atmosfera była bardzo przyjazna i psiolubna, postanowiliśmy wdepnąć tu jeszcze na chwileczkę na pyszną pomidorową.
i można wracać. Ponieważ w samym schronisku atmosfera była bardzo przyjazna i psiolubna, postanowiliśmy wdepnąć tu jeszcze na chwileczkę na pyszną pomidorową.
Kolejny szczyt według planu to Czoło, jednak po drodze
okazało się, że szlak prowadzący na Skalny Stół – szczyt który miał być
kolejnym, przez Czoło jest zamknięty. Poza tym zaczęło padać, a szlak, którym
szliśmy był jednym wielkim błotem, więc podjęliśmy decyzję, że kierujemy się do
auta. Akurat to była jedyna noc z zaklepanym awaryjnym noclegiem. Dwa dni przed
planowanym wyjazdem ze Szczecina wrzuciłam zapytanie odnośnie ewentualnego
noclegu w Karkonoszach, na jedną z facebookowych grup. W ten sposób odezwała
się do mnie jedna Pani oferując nocleg w „pokoje gościnne Magda”. Tak więc na
tą noc mieliśmy zaklepany nocleg, w samym centrum Karpacza, przy głównej ulicy.
Na miejscu okazało się, że jest to w zasadzie oddzielne jednopokojowe
mieszkanie z aneksem kuchennym i łazienką. Z psami nie ma najmniejszego
problemu, z resztą właścicielka sama mieszka z czworonogiem. Zdecydowanie
polecamy całym stadem!
Po doprowadzeniu się do stanu używalności i energetycznym
śniadaniu ruszyliśmy do Szklarskiej Poręby by stamtąd przez Wodospad
Kamieńczyk, Hale Szrenicką, Szrenicę, Łabski Szczyt, dotrzeć aż do Śnieżnych
Kotłów i tam podjąć decyzję co robimy dalej.
Szlak okazał się bardzo zatłoczony, odrobinę rozrzedziło się na odcinku do Szrenicy,
gdzie w schronisku mimo zatłoczenia panowała bardzo przyjazna atmosfera.
Dalsza część szlaku była chyba najlepszą częścią podczas całego
wyjazdu. Dużo pisać na ten temat nie będę, wystarczy spojrzeć na zdjęcia.
Przez ogromną sympatię do Schroniska pod Łabskim Szczytem i
serwowanych tam pierogów i kawy, nie było opcji by pominąć to miejsce. Tak jak
przy poprzednich wizytach, czas w tym schronisku upływał dużo szybciej, dlatego
postanowiliśmy jednak zejść do auta i nie świrować pawiana z nocnym szukaniem
szlaków. Tę noc spędziliśmy w psiobusie, ale zanim to nastąpiło, zaliczyliśmy
miłe spotkanie przy ognisku, bo przecież Szczecin jest tak ogromny, że na kawę
ciężko się umówić. Jako, że Dorota jakiś czas temu nabyła kawałek terenu
całkiem niedaleko Szklarskiej Poręby i akurat była na miejscu, wykorzystaliśmy
tę okazję.
Na kolejny dzień plan był jeden – zaliczyć Śnieżkę. Tak więc psiobus został porzucony przed
Wangiem. Chwilę po minięciu Świątyni śniadanie na szlaku. Później chwila
przerwy w Samotni i lecimy dalej na Śnieżkę. Jak wiadomo plany są po to by
mogły się zmieniać. Tak też stało się tym razem. Buty, które miały dać radę
jeszcze jeden ostatni raz, zmieniły się w baseny, mnie dopadły dreszcze, a
futra praktycznie przestały współpracować, widać już było u nich zmęczenie. Nie
wspomnę już o ilości ludzi wszędzie. Zapadła decyzja po wizycie w Samotni wracamy.
Nie tylko do auta, ale całkowicie do domu.
Na tym przygody się nie zakończyły, bo planowo wyjechać mieliśmy drugiego wieczorem, albo trzeciego do południa, bo właśnie we wtorek na koncie miała pojawić się wypłata. Tymczasem jest poniedziałek 1.maja. Za ostatnią kasę tankujemy auto i jedziemy, z myślą, że nawet jeśli nie uda nam się dojechać do samego Szczecina, to i tak zawsze będziemy bliżej domu. Już na samym początku nawigacja lekko ześwirowała i nadłożyliśmy kilkanaście kilometrów, jeśli nie kilkadziesiąt. Ostatecznie nie mam pojęcia jak, ale tryb ekonomicznej jazdy psiobusem (nawet nie wiedziałam, że tak potrafię) sprawił, że bez żadnych problemów udało nam się wrócić do Szczecina.
Obecnie wszystko smakuje imbirem, cynamonem, czosnkiem i innymi dodatkami, które mają postawić nas na nogi.
Na tym przygody się nie zakończyły, bo planowo wyjechać mieliśmy drugiego wieczorem, albo trzeciego do południa, bo właśnie we wtorek na koncie miała pojawić się wypłata. Tymczasem jest poniedziałek 1.maja. Za ostatnią kasę tankujemy auto i jedziemy, z myślą, że nawet jeśli nie uda nam się dojechać do samego Szczecina, to i tak zawsze będziemy bliżej domu. Już na samym początku nawigacja lekko ześwirowała i nadłożyliśmy kilkanaście kilometrów, jeśli nie kilkadziesiąt. Ostatecznie nie mam pojęcia jak, ale tryb ekonomicznej jazdy psiobusem (nawet nie wiedziałam, że tak potrafię) sprawił, że bez żadnych problemów udało nam się wrócić do Szczecina.
Obecnie wszystko smakuje imbirem, cynamonem, czosnkiem i innymi dodatkami, które mają postawić nas na nogi.
6 comments
Niby majówka, a trzeba było spakować się jak na zimową wyprawę :) widać, że psiaki miały niezłą przygodę :D
OdpowiedzUsuńNiebywałe - ile śniegu. Pamiętam majówkę rok temu w Gorcach. Pełne słońce i ciepło. Spałyśmy pod namiotem. Dzielne te Twoje psiaki. Moja goldenka strasznie szybko się męczyła i nie wyobrażałam sobie wędrówki po górach z nią.
OdpowiedzUsuńNiebywałe - ile śniegu. Pamiętam majówkę rok temu w Gorcach. Pełne słońce i ciepło. Spałyśmy pod namiotem. Dzielne te Twoje psiaki. Moja goldenka strasznie szybko się męczyła i nie wyobrażałam sobie wędrówki po górach z nią.
OdpowiedzUsuńZaskakująca pogoda w tym roku ;)
OdpowiedzUsuńPiękne zdjęcia :)
Piękne zdjęcia, jednak bardziej jak z ferii niż z majówki :D. Kurczę, ale fajnie tak sobie pochodzić parę dni po górach!
OdpowiedzUsuńPozdrawiamy H&F
Nasz blog!
Takie podróżowanie z futrzakami musi być świetną przygodą! :)
OdpowiedzUsuń