Spontaniczne Karkonosze z psem, planowane z kilku miesięcznym wyprzedzeniem :) [dużo zdjęć]
00:18:00
EDIT: Mam nadzieję, że długość postu Was nie odstraszy i dobrniecie do końca ;)
Tak się jakoś składa, że każdy nasz wyjazd w ostatecznym
rozrachunku w ponad połowie kończy się spontanem. Mimo świadomości, że jadąc z
psem, trzeba wcześniej zrobić mały rekonesans i rozeznać się w psiolubności
rejonu, często robimy to bardzo pobieżnie (dla tych, którym ta info umknęła,
śmigamy z minimum 2 sztukami). Tym razem miało być ciut inaczej.
Karkonosze, zawsze omijaliśmy łukiem, bo wszyscy tam jeżdżą,
bo to nie Tatry, ani Bieszczady, nawet nie Beskidy, bo lajtowo… argumentów
dlaczego nie, mogłabym wypisywać jeszcze kilka linijek zapewne. Myśl, by może
jednak tam się wybrać zakiełkowała, kiedy znajoma zaczęła opowiadać i wzdychać
o tym, jak bardzo psiolubne sa to okolice, a że Karpacz odwiedzają regularnie,
to w końcu się przełamaliśmy. Nie był to plan sprecyzowany, ale jakiś wolny
weekend.
Jak już zdążyłam wspomnieć, tym razem miał być inaczej.
Podczas jednej z babskich herbatek i pogaduszek wystartował temat weekend w
górach. Weekend, czyli stosunkowo niewiele czasu, więc szkoda marnować go na
podróż. Oczywiście oczywistą oczywistością było, że weekend z psami. Łącząc
wszystkie aspekty ze sobą wyszło, ze Karkonosze. Kalendarze na stół, reszta na
łączu audio i jest, udało się ustalić wspólny termin na za 3 miesiące. Sporo
czasu na przygotowanie się, ale wszystko odkładane na później, bo jeszcze mamy
czas, a na już są ważniejsze sprawy. Im bliżej tego weekendu tym większe
podkręcenie, a wieczorem dnia poprzedzającego wyjazd bum. Odwołane. Złość, żal,
niedowierzanie, ale widocznie tak miało być, bo przecież nic nie dzieje się w życiu
bez powodu.
Tak miało być widocznie po to, by znalazł się miejsce na
nieodłączny spontan. Ostatecznie kilka godzin przed wyjazdem nastąpił totalny
obrót sprawy. Jedziemy, hurra! Na spakowanie się mamy jakąś godzinę, w sumie
nie podjęliśmy żadnej decyzji w związku z noclegiem, na miejscu będziemy po
północy, ale co tam. Przed samym wyjazdem załapaliśmy się na kilka niewielkich
przygód, ale te największe były przed nami.
Na pierwszy ogień poleciał nocleg. W sumie mięliśmy jedną sprawdzoną
miejscówkę, w której tylko trzeba było potwierdzić, że będziemy… Trzeba było to
zrobić do dnia poprzedniego, więc jak się okazało wszystko zajęte. Humor jednak
nas nie opuszczał, nawet po wykonaniu około 40 połączenia, gdzie w odpowiedzi
usłyszeliśmy po raz kolejny, ze wszystko zajęte. Zrobił się wieczór, a nam
zostało jeszcze kawałek drogi i nawet były momenty kiedy nadzieja na nocleg pod
dachem wracała „dla czterech osób, coś by się znalazło…”, aaa ale z nami są 3
psy… „oj to nie zmieścimy, psy to nie”. Dopadła nas głupawka. Cztery osoby i trzy
psy… Skoro same cztery osoby, gdzieś udałoby
się upchnąć, to może zamiast trzech psów będziemy mięli „ci psy”. Jak
przejdzie to przecież na miejscu można zawsze wyskoczyć z akcją „przecież przez
telefon informowaliśmy, że mamy ze sobą 3 psy. Jednak nigdzie nie chcieli 4
osób więc nie było ważne co zabraliśmy ze sobą.
Tuż po 22, kiedy już straciliśmy nadzieję na noc pod dachem,
a zapomniałam wspomnieć o drobnym szczególiku – ostatecznie zostawiliśmy
namioty w domu. Więc będąc bez noclegu i mając przed sobą jakieś 3 godziny
drogi, postanowiliśmy skorzystać z małego asa, który trzymaliśmy w rękawach na
czarną godzinę. Tak się jakoś złożyło, że 3 z tych czterech osób jest
instruktorami ZHP, w tym 2 czynnie działających, a w Szklarskiej Porębie mieści
się baza obozowa jednego z hufców. Nie mogło być inaczej. Szybki look w
internety i kolejny telefon rozpoczął się od „Czuwaj, Druhno… jesteśmy w
trudnej sytuacji noclegowej, przed sobą mamy jeszcze około 2 godzin drogi, z ze
sobą mamy 3 psy…”. Nie całe 10 min później wiadomo już było, że nie będziemy
spać w samochodzie.
Jeszcze raz bardzo dziękujemy Druhnom z Hufca Czerwonak za
przygarnięcie nas.
Muszę przyznać, że te kilka chwil spędzonych na terenie
obozu, wywołało we mnie lawinę wspomnień. Nawet się śmiałam, że mój syn Shadow
liznął harcerskich przygód, bo pod koniec mojej 12-sto letniej przygody, bywał
jako gość specjalny na zbiórkach, a nawet na kilku biwakach. Rasta niestety nie
miała ju takie okazji, aż do tego mementu. Widać było, że dziewczynie się podobało, więc
dalej twierdzę, że nic nie dzieje się przez przypadek.
To tyle jeśli chodzi o przydługi wstęp ;) Przejdźmy może do
niemniej ciekawych, ale ciut istotniejszych wątków, miejsc.
Większość osób jadąc w Karkonosze zaczyna od Karpacza,
Śnieżki, Szklarskiej poręby, czy wodospadów, więc można się chociażby na
facebooku naoglądać zdjęć z tych miejsc. Wiadome było, że jesteśmy ograniczeni
czasowo i na pewno nie uda nam się na jeden raz wszystkiego zobaczyć. Dlatego
postawiliśmy na miejsca, które z reguły lądują na dalszych miejscach listy do
zwiedzenia.
Przez całą drogę widoki zapierały dech w piersiach. Po raz kolejny przekonałam się, że w tych niższych pasmach górskich, też może być pięknie i mają one swój urok.
Tak więc konsumpcję Karkonoszy zaczęliśmy od Skalnego Miasta w Czechach. Miejsce idealne na wycieczki z czworonogiem. Z resztą na szlaku spotkaliśmy niemałą liczbę kudłatych turystów, z resztą w cenniku przy wejściu widnieje pozycja „pies”, więc wszystko odbywa się legalnie za naprawdę drobną opłata. Patrząc na ilość znaków zawartych we „wstępie”, pozwolę sobie się już w tej części nie rozpisywać, a w zamian dorzucę kilka fotek.
Miejsce naprawdę polecamy, ale sugerujemy awaryjnie
zaopatrzyć się w żarełko, bo nam nie udało się trafić na smaczny obiad w tej
okolicy. W zasadzie część miejscowości, którą mięliśmy okazję obejrzeć po
wyjściu ze Skalnego Miasta, nas rozczarowała. Przy takiej ilości turystów
liczyliśmy na coś więcej.
Lekko głodni wróciliśmy do Polski i postanowiliśmy, że na
kolejną noc zamiast szukać noclegu, zakupimy w jakimś markecie namioty. Pomysł
genialny, szkoda tylko, że w promieniu parędziesięciu kilometrów, albo nie było
ich w ofercie, albo się wyprzedały. Uratowało, nas Tesco w Jeleniej Górze, w
którym ostało się kilka sztuk. Po uzupełnieniu zapasów żywieniowych (niestety
prawda jest, ze taniej nas ubierać niż żywić) i nabyciu własnych „mieszkań”,
rozpoczęliśmy namierzanie miejscówki na zainstalowanie własnych m. Obraliśmy
taką lokalizację, by następnego dnia jak najszybciej wyruszyć na szlak.
Jako, że moja sowa w terenach górskich zawsze upgraduje w rannego ptaszka, zanim nasi współtowarzysze wstali, my zdążyliśmy zaliczyć poranną toaletę, uzupełnienie zapasów żywieniowych, a nawet ich konsumpcję.
Kolejne kilka godzin spędziliśmy podążając żółtym szlakiem by zobaczyć Śnieżne Kotły. Są to najefektowniejsze i najlepiej wykształcone kotły polodowcowe w całych Karkonoszach. Po drodze oczywiście nie obyło się bez przygód. Pierwsza, niedługo po starcie. Pańciuniu Chcąc wdrapać się na Kukułcze skały rozciął sobie głowę. Jako, że Rude Wiedźmy bywają wredne, pominę komentarz, w zamian dołączę fotkę własnoręcznie skonstruowanego opatrunku. Jeśli byłoby słabo widać wspomnę tylko, że była kokardka, a ów opatrunek został zdemontowany dopiero w Szczecinie, z informacją, że gdyby nie moja złość w tamtym momencie, byłby tylko czepcem bez kokardki i instalacji pod broda :)
W połowie trasy zaliczyliśmy krótki przystanek w Schronisku
pod Łabskim Szczytem, na małe co nieco. W tym miejscu nawiązaliśmy bardzo miłą
znajomość. Zahir wraz ze swoim panem Markiem, na co dzień pracują w GOPRze, w
zasadzie w tym momencie, tez byli na służbie. Żeby było zabawnie, Zahir
pochodzi, ze Szczecina i dosłownie kilka dni przed spotkaniem z nami był w
odwiedzinach w rodzinnych stronach.
Wracając do tematu Śnieżnych Kotłów, polecam popatrzeć na zdjęcia. Więcej słów nie trzeba.
Oczywiście po powrocie do domu, wszyscy padli jak małe
dzieci, ale przez sen malowały się wielkie uśmiechy na paszczękach. Tak więc
przy pierwszej możliwej okazji wracamy w tamte strony mam nadzieję na dłużej.
Tymczasem nasz kochany Toudi wyciągnął swoich państwa, na szwędaczki po Czeskiej części Karkonoszy. Na swoim fanpage wrzucał już info o nowo poznanych ziomkach. Dlatego zachęcamy do zaglądania na jego profil. Zapowiada się ciekawie.
0 comments